Historie PIOTRA LIPIŃSKIEG​O

BIERUT. KIEDY PARTIA BYŁA BOGIEM 

– Był pan kiedyś zakochany? – zapytał mnie stary komunista, gdy dociekałem, dlaczego poeci pisali wiersze dla Bieruta i Stalina i dlaczego Bierut czcił Stalina, który wcześniej wymordował jego partyjnych towarzyszy.

– Tak – odpowiedziałem.

– Rozumu w miłości jest niedużo. Nagle kogoś trafia, i już. Ta kobieta może być w rzeczywistości podła i okrutna, ale wtedy tego nie widzimy. Myśli się tylko, że to jest ta jedyna już do końca życia.

– I tak pan kochał Stalina?

– Tak.

Ów stary komunista użył też innego, religijnego porównania, które potem często przewijało się w moich rozmowach o Bierucie – stwierdził, że kiedy Bierut rządził Polską, komunizm był nie tylko ideologią, był wiarą. Bogiem była partia, papieżem – Stalin, a jedyną drogą do zbawienia – rewolucja. Wystarczająco duża dawka wiary zastępowała wiedzę i zdolności osobiste. Raj zaś ucieleśniał Związek Radziecki.

– Bierut był uzależniony od Stalina? – zapytałem innego komunistę.

– Odnosił się do niego z nabożnym szacunkiem – odpowiedział z przekonaniem.

Przez wiele lat spotykałem się ze starymi komunistami i próbowałem zrozumieć, jaki był Bierut. Opowiadali mi o tym, jak go zapamiętali, ale też pokazując komunistyczny sposób myślenia, dawali namiastkę poczucia, że wdzieram się w umysł samego pierwszego powojennego prezydenta.

Od kiedy pamiętam, nurtowało mnie dziecinne pytanie: czy komuniści wierzą w to, co mówią? W te magiczne zaklęcia o łączeniu się proletariuszy wszystkich krajów, o zaostrzającej się walce klasowej, o przodującej roli klasy robotniczej. Na zdrowy rozum wszystkie wydawały się absurdalne – władzy wcale nie sprawowali robotnicy, ale działacze partyjni, trudno też było mówić o łączeniu się międzynarodowego proletariatu, skoro z trudem przekraczało się polską granicę.

Uczęszczałem do szkoły podstawowej imienia Nadieżdy Krupskiej, żony Lenina. Z moim niewielkim miastem w centrum Polski tyle ją łączyło, że kiedyś w nim krótko przebywała jako córka namiestnika carskiego. Co poniedziałek chodziliśmy do szkoły w białych koszulach i czerwonych chustach. Jak pionierzy. Wydawało mi się, że tak jest też w innych szkołach, dopóki nie dostałem się do liceum. Wtedy od kolegów z innych podstawówek dowiedziałem się, że u nich nie obowiązywały żadne białe koszule i czerwone chusty. Że w szkole imienia Krupskiej nabrałem fałszywego wyobrażenia o reszcie świata.

Podobnie wyglądała cała rzeczywistość PRL-owska – pochody pierwszomajowe, masówki robotnicze, organizacje partyjne kierujące zakładami pracy wydawały się normalne tylko komuś, kto wychował się w krajach tak zwanej demokracji ludowej. Gdy udało mu się przekroczyć żelazną kurtynę, nagle okazywało się, że to wszystko jest tylko dziwnym rytuałem, jak białe koszule i czerwone chusty.

Ale cały świat komunizmu, jaki poznałem w swojej młodości na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, to już była tylko namiastka. To już nie był komunizm, tylko konformizm. Większość ludzi zapisywała się do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, żeby ułatwić sobie życie. Dostać asygnatę na samochód, przydział na wczasy, poparcie przy staraniach o kierownicze stanowisko. Przez wiele lat, widząc wokół siebie tylko taki świat fikcyjnych idei, nabrałem przekonania, że na tym polega komunizm.

Aż do momentu, gdy zostałem reporterem. Kiedy zacząłem pisać reportaże historyczne, pierwszy raz zetknąłem się z prawdziwymi, „betonowymi” komunistami. Takimi, którzy przez wiele lat wyznawali marksizm jak świecką religię. Praktykowali nawet powszechną spowiedź podczas składania samokrytyki na zebraniach partyjnych. Gdy spotykałem się z nimi pod koniec ich życia, z reguły odnosili się już z dystansem do swojej politycznej przeszłości. Potrafili jednak odtworzyć świat najtwardszego, stalinowskiego komunizmu. Tego, który zagarnął Polskę na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych ubiegłego wieku, w czasie gdy Polską rządził Bolesław Bierut. Niektórzy ten świat potępiali, odrzucali, uważali za wynaturzenie rewolucji. A inni przeciwnie – właśnie w epoce Bieruta widzieli jedyną prawidłową drogę do komunizmu. Drogę, z której po śmierci Stalina odbił nieco w bok najpierw Związek Radziecki, a potem Polska.

Pytałem starych komunistów, jak myślał Bierut, czy wierzył w to, co mówił. Jak to się stało, że znalazł się na szczycie władzy, i dlaczego ludzie żałowali, kiedy umarł.

Historia dojrzewania Bieruta do komunizmu jest jednak tak odległa, że nie pamięta jej już nikt z żyjących i trzeba szukać jej głównie w dokumentach. Pisemne relacje o prezydencie gromadzili historycy Zakładu Historii Partii. Przechowywano je w archiwum KC PZPR – w latach Polski Ludowej dostępnym tylko dla wybranych – a po rozwiązaniu partii przeniesiono do Archiwum Akt Nowych. 

Można zrozumieć, dlaczego niektórych dokumentów nigdy w PRL-u nie opublikowano, a nawet ukrywano je przed innymi niż partyjni historykami. Potrafią one snuć niezwykłe z dzisiejszej – ale i ówczesnej – perspektywy opowieści. Jak ta o Bierucie, który w młodości zasiadł do starosłowiańskiej wigilii z kłosami zboża ułożonymi w symbol swastyki.


 

KSIĘGARNIE