Historie PIOTRA LIPIŃSKIEG​O

GOMUŁKA. WŁADZY NIE ODDAMY

Końca tej kolejki widać nie było. To jednak nie wił się zwykły PRL-owski ogonek. Tym razem ludzie nie czekali, aż do sklepu rzucą wymarzony towar, szynkę, pomarańcze albo zimowe buty. 

Odświętnie ubrani Polacy sunęli w ciszy między komnatami Domu Partii w centrum Warszawy, gdzie jeszcze niedawno zgrzytały gąsienice czołgów. 

Taki obraz zapamiętałem z września 1982 roku. Wtedy dziadek zabrał mnie, nastolatka, do stolicy, aby oddać ostatni hołd Władysławowi Gomułce. Kiedy zmarł, jego trumnę wystawiono na widok publiczny w polskim Białym Domu, jak czasami nazywano siedzibę Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej.

Polacy żegnali człowieka, który rządził krajem najdłużej w powojennych dziejach. Niewiele o nim wiedziałem. Nazwisko „Gomułka” raniło, zaszczycało, śmieszyło albo wściekało raczej tych, którzy pamiętali okres między początkami władzy ludowej a końcem lat sześćdziesiątych. Między Café Fogg a Czerwonymi Gitarami. Między pończochami z UNRRA a spódniczkami mini. Między Stalinem a Breżniewem. 

Zmarł długo po tym, jak już przestano o nim wspominać w prasie. Zniknął z PRL-owskiej rzeczywistości, bo choć najpierw ją tworzył, to później przestał do niej pasować. Partia upchnęła Gomułkę jak niemodną bluzkę w komodzie z napisem „emerytura”. Po usunięciu ze stanowiska szefa PZPR wyparował z życia publicznego jak kilka lat wcześniej przywódca Związku Radzieckiego Nikita Chruszczow. Przypomniano sobie o Gomułce niedługo przed jego śmiercią, wówczas w gazetach pojawiły się życzenia z okazji urodzin. 

Ja przyszedłem na świat trzy lata przed tym, gdy w Polsce w 1970 roku ostatecznie skończyła się epoka Gomułki. Jeszcze nie nabrałem świadomości istnienia, a już z rodzicami zamieszkałem w gomułkowskim bloku. Z rozmachem, bo w trzech pokojach, choć te właśnie po gomułkowsku – czyli oszczędnie – ubito w niecałych pięćdziesięciu metrach kwadratowych. Ale i tak luksusowo jak na tamte czasy – nawet kuchnia miała okno, co wcale nie było wówczas oczywiste. I każde mieszkanie posiadało własną łazienkę, a nie jedną wspólną na piętrze, co bardziej odpowiadałoby zamysłom Gomułki. 

Blok nosił co prawda numer 2, ale w rzeczywistości był pierwszym postawionym na nowym osiedlu. Ten, który oznaczono numerem 1, zawalił się podczas budowy. Tak jak waliła się gospodarka epoki Gomułki. 

Niecały rok przed jego śmiercią komuniści wprowadzili w Polssce stan wojenny. Na ulicach pojawiły się wojskowe patrole i czołgi. To zrodziło myśl, od której do dziś nie potrafię się uwolnić: czemu dziadek zawlókł mnie do stolicy, żeby uroczyście pożegnać jednego z tych zdrajców? Dziadek przecież nie był komunistą. Nigdy nie należał do partii. Moja rzeczywistość wydawała się wtedy prosta – byliśmy tylko dobrzy „my” i byli źli „oni”. Nie było nikogo pośrodku. Każdy musiał zmieścić się w jednej z tych dwu kategorii. 

Kim jednak byli ludzie, którzy stali w kolejce wokół nas? Przecież nie wszystkich przymusowo delegowano z zakładów pracy jak na obowiązkowy pochód pierwszomajowy. W końcu my z dziadkiem – dziadek bardziej – przyjechaliśmy dobrowolnie. 

A on zawsze wieczorami słuchał polskich audycji radia BBC, zagłuszanych przez PRL-owskie władze. 

Mój dziadek był rówieśnikiem rewolucji – tej z 1917 roku. Gomułka zaś innej – lutowej 1905 roku. Nie wpłynęły wprost na ich dzieciństwo, ale odbiły się na dorosłym życiu. Obaj byli metaforycznie dziećmi rewolucji. 

Mój dziadek zapewne szanował Gomułkę za skromność i uczciwość. Czasami o tym wspominał. Jakby te cechy były najważniejsze u przywódcy kraju. Ale ludziom pamiętającym przedwojenną polską biedę – dziadek pochodził z wielodzietnej chłopskiej rodziny – podobała się ascetyczność Gomułki. Inaczej niż tym, którzy zaznali tylko powojennej siermięgi PRL i marzyli o bogatszym świecie. 

Dziś, trzydzieści lat po dniu, kiedy w Polsce upadł komunizm, oswoiłem się z myślą, że przyzwoici ludzie też cenili komunistów. Choć tylko niektórych. 


 

KSIĘGARNIE