Historie PIOTRA LIPIŃSKIEG​O

WASILEWSKA. CZARNO-BIAŁA 


Inna. Nie pasowała do dzieci, które na krakowskich Plantach wymyśliły zabawę w Jezusa. Zapytała: „Kto to taki?”.

Rodzice wychowywali ją w przekonaniu, że wszystko rozwija się dzięki mądrości ludzi, a nie siłom nadprzyrodzonym. Uczyli, że to człowiek odpowiada za świat. I powinien go ulepszać. Tak zaczyna się historia Wandy Wasilewskiej, najbardziej znienawidzonej Polki. Choć to nie brak wiary – a raczej jej nadmiar – wywołał te emocje.

O Bogu pierwszy raz usłyszała w wiejskiej chacie swojej babci, gdy wybuchła I wojna światowa. Pokochała go od razu. Miała dziewięć lat, kiedy rodzice ukryli ją na wsi. Zamieszkała pod okiem Jezusa i Matki Boskiej Nieustającej Pomocy, którzy spoglądali ze ścian w każdej izbie. Była jeszcze święta Genowefa i całe jej życie zamknięte w ramkach jednego obrazu. Francuscy rycerze pod pałacem ruszający na świętą bitwę. Kat z toporem i rudy intrygant w zielonej szacie. Leśna grota, do której przychodzi łania karmić Dzieciątko. Ten nowy świat zakręcił Wandzie w głowie. Razem z koleżanką Zosią rano i wieczorem odmawiały pacierz. Na cały głos. Do zdrętwienia kolan. Religia stała się fizycznym przeżyciem. Odciskającym siniaki. Cudownie bolesnym.                    

Wanda zbierała święte obrazki. Wymieniała się nimi z rówieśnikami. Matka Boska Częstochowska – zapamiętała jej ciemne oblicze – za Matkę Boską ze Ślemienia. Dwóch świętych za jednego Chrystusa.

Kolekcja, ukrywana w książeczce do nabożeństwa, puchła z dnia na dzień. Franciszek w habicie do ziemi, skrywającym ciało, jakby było plamą na duszy. Stanisław Kostka pokornie składający dłonie do modlitwy. Święta Róża z Limy na płóciennym papierze.                    

A przecież Wanda nie była nawet ochrzczona. Z zapałem szukała patronki, która objęłaby ją opieką. Wybrała świętą Teresę, na obrazku całą w czarnej szacie.               Wanda odnalazła się wśród starszych kobiet, które bez końca, przez okrągły rok śpiewały religijne pieśni u stóp kamiennej figury przykrytej zardzewiałym daszkiem. Wszystkie oddawały się aktom męczeństwa. Na klęczkach pokonywały zbocze. W dłonie, niczym w gwoździe na Pańskim krzyżu, wbijały się ciernie głogu. Uczestniczki ogarniał paraliżujący strach przed boską zemstą za popełnione grzechy. 

Widziały świętych na niebiosach. Czuły żar. Kiedy Wanda podrosła, bóg się zmienił, ale żar pozostał. Pewnego dnia, o zachodzie słońca zalewającym ziemię                    rudą pożogą – przyrodę zawsze widziała w nieco krzykliwych barwach – ślubowała: „Słońcu, niebu i ziemi składam przysięgę. Życie musi być wielkie. Życie musi być wspaniałe. Życie musi być walką. Życie musi być zwycięstwem. To nic, że mam na razie dwanaście lat. Życie będzie właśnie takie, jak świat – czerwone, płonące”.                    


Ćwierć wieku później. Postawna. Spoglądająca ponad głowami wielu mężczyzn. W mundurze sowieckiego pułkow- nika, w bryczesach i oficerkach. Nieco zgarbiona, miętoląca papierosa w dłoniach o zgrubiałych stawach. Odzywa się po rosyjsku, jednak wciąż z silnym polskim akcentem. Popełnia błędy gramatyczne. Tak ją zapamiętał ukraiński pisarz i poeta Mykoła Bażan, gdy była już oficerem politycznym w Armii Czerwonej.          

Jurij Smołycz, inny literat, wspominał, że jej strój i maniery zbijały człowieka z tropu. I jedno, i drugie było surowe, zapewne umyślnie, jakby Wasilewska tworzyła sceniczną postać. Nosiła bluzkę w czerwoną kratę. Wełnianą spód- nicę, której koloru nie dawało się nazwać. Ciężkie, męskie buty. Wyglądała jak rosyjskie sufrażystki z czasów przedrewolucyjnych.          

Maria Sokorska, żona Włodzimierza, oficera politycznego w 1 Polskiej Dywizji Piechoty imienia Tadeusza Kościuszki, zapamiętała, że ubiorem Wasilewska nie różniła się od ko- biet sowieckich. To w Związku Radzieckim zaskakiwało, bo Polki kojarzono z wyniosłością, wyrafinowanymi manierami i wyszukanym strojem. Tymczasem ona nosiła suknię z granatowego szewiotu, z kołnierzykiem zapiętym na guzik pod samą szyją.

Surowością wydawała się podkreślać, że walczy o swoje miejsce w męskim świecie, na jego – nie na kobiecych – prawach. Dlatego na zdjęciach często wygląda jak przebrana za mężczyznę. To nie tylko wojenny mundur. Równie zgrzebnie prezentowało się jej powojenne wyjściowe ubranie: czarny żakiet i biała bluzka.

Była piękna, uważał ponoć Józef Cyrankiewicz. Tak stanowczo zareagował „wieczny premier” na pogardliwe stwier- dzenie jednego z polskich działaczy komunistycznych, że Wasilewska to babochłop. Ale Cyrankiewicz był bodaj jedyną osobą, która zapamiętała urodę Wandy Wasilewskiej. Może dlatego, że poznał ją jako młodą dziewczynę, studentkę w przedwojennym Krakowie, a nie jako kobietę dojrzałą.                    

Opowieść o niej musi zacząć się od tego stereotypu – spojrzenia na wygląd. Trzeba posłużyć się tą kliszą, bo nie uda się opowiedzieć o Wandzie Wasilewskiej bez zaznaczenia faktu, że była kobietą. 

Gdy pisze się o Bierucie, Cyrankiewiczu czy Gomułce, nie przychodzi do głowy zdanie: był mężczyzną. W płci nie szuka się klucza do osoby. Ale w epoce Wasilewskiej bycie kobietą oznaczało – co także wydaje się banalną, choć nieod- zowną uwagą – coś innego niż dzisiaj. Wasilewska dorastała w rzeczywistości, w której rodziła się kobieta współczesna. Dopiero w niepodległym kraju, w 1918 roku Polki uzyskały prawa wyborcze i uwolniły się od sztywnych gorsetów. Ale w polityce nadal były wyjątkiem. Wciąż pracowały głównie w „damskich” zawodach, jako szwaczki, krawcowe, służące. Czasami robotnice albo urzędniczki, ale nigdy ministerki. Na tym tle widać, jakie granice przekraczała Wasilewska, żeby i prywatnie, i publicznie żyć według własnych, a nie narzucanych przez społeczeństwo reguł. Kobiecości Wasilewskiej nie sposób pominąć również dla- tego, że chyba sama ją ukrywała, aby jak równy z równym stawać do rywalizacji z mężczyznami. Nie szukała w płci atu tu. Była kobietą, która publicznie pomijała swoją kobiecość.

Naukowo Wandą Wasilewską zajmowały się też głównie kobiety. W PRL-u jej biografie napisały Helena Zatorska i Eleonora Syzdek. W ostatnich latach, już po upadku komunizmu, obszernie opisywały ją Joanna Szczęsna, Marci Shore i Agnieszka Mrozik. Jak gdyby tej biografii bali się mężczyźni.

Oczywiście, Wasilewska pojawiała się w literaturze historycznej, ale tylko jako jedna z wielu postaci. Jej życiorys skurczył się do lat II wojny światowej. Padały najmocniejsze określenia. Renegatka. Kolaborantka. Zdrajczyni. Te epitety niszczyły ją na wiele lat przed upadkiem komunizmu, choć publicznie piętnowały wyłącznie wśród polskich emigrantów. Historyk Władysław Pobóg-Malinowski potępił jej kobie- ce – jak je określił – sprzeciwienie się woli ojca, nazwawszy „wyrodną córką Leona”. Inni naznaczyli ją jako „ulubienicę Stalina”, a nawet wierzyli, że była jego kochanką. Zwyciężył tradycyjny mit, według którego najprostsza droga kobiety do znaczenia wiedzie przez łóżko ustosunkowanego mężczyzny.                   


Ostatnią relację o swoim życiu pozostawiła historykom w styczniu 1964 roku, kilka miesięcy przed śmiercią. Tak szczerą, że znaczna część tych wspomnień na wiele lat utknęła w partyjnym archiwum przy Komitecie Centralnym PZPR. W latach sześćdziesiątych cenzura pozwoliła opublikować tylko ich fragmenty. Zapowiadana wówczas druga część uka- zała się dopiero w latach osiemdziesiątych XX wieku. Wanda Wasilewska opowiadała przez dwa tygodnie. Wspo- mnienia nagrano na taśmie magnetofonowej, a potem spisano je na maszynie. Nagranie i maszynopis są dziś przechowywa- ne w dwóch instytucjach: w Archiwum Akt Nowych i Narodowym Archiwum Cyfrowym. Sąsiadują ze sobą przez ściany, bo obie placówki znajdują się w tym samym warszawskim budynku.

Maszynopis to pięćset stron – zapis głównej części spotkań z historykami, którego Wasilewska nie zdążyła autoryzować przed śmiercią. Z nagrań zachowała się tylko ostatnia, niecała godzina tych sesji. Podsumowanie podkreślające, że droga Wandy do komunizmu była nietypowa, bo w domu wychowano ją w kulcie Józefa Piłsudskiego. Głos Wasilewskiej brzmi matowo, jest lekko przydymiony. Pewny. Wyraź- ny. Dość powolny.

Grupę, która wysłuchała jej zwierzeń, ściśle wyselekcjonowano. Wyłącznie partyjni historycy. Dla niektórych spojrzenie w oczy Wasilewskiej było jak stanięcie przed ołtarzem, zapamiętał kierujący nimi Feliks Tych. Spotykali się w gabine- cie profesora Tadeusza Daniszewskiego, dyrektora Zakładu Historii Partii. 

W owym czasie zwykli Polacy nie widzieli już w niej świeckiej świętej, którą stworzyła propaganda lat czterdziestych i początku pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Wanda Wasilewska pozostawała bohaterką Polski Ludowej wyłącznie siłą ideowego przyzwyczajenia. Zmarli już Stalin i Bierut, a to w ich epoce odegrała swoją największą rolę – patriotki. Za czasów Gomułki pozostawała sztandarem płowiejącym na zapleczu.          

Od czytania tych relacji aż bolą oczy. Szczególnie od pytań towarzyszy: „Żebyście mogła pomyśleć...”, „Chciałbym, ażebyście wróciła do ogólnego przeglądu zagadnień...”.

To niejedyna słabość tego materiału. Historycy nie o wszystko odważyli się zapytać. Dlatego nie usłyszeli od Wandy Wasilewskiej niczego związanego z jedną z największych tajemnic jej życia: kto i dlaczego w Związku Radzieckim zamordował jej męża. 




KSIĘGARNIE

Wanda Wasilewska i jej mężowie