Historie PIOTRA LIPIŃSKIEG​O

CYRANKIEWICZ. WIECZNY PREMIER 

Wystrzelona kula trafiła Józefa Cyrankiewicza. Czy ta chwila mogła zmienić nasze losy?

Nazywano go „wiecznym premierem”. Nikt w historii Polski nie kierował rządem tak długo – ponad dwadzieścia lat.

Choć równie dobrze można by go ochrzcić „wietrznym premierem”. Wyczuwał najlżejsze podmuchy politycznego wiatru. Poddawał się im jak liść, który nie zamierza opaść.

Strzał padł w jego rodzinnym Krakowie, na samym Rynku Głównym. Kiedy rozległ się huk i z rany popłynęła krew, na ratunek rzuciło się kilku młodych, wysportowanych ludzi.

Uwielbiał dowcipy o sobie. Kolekcjonował je. Podobno niektóre sam układał.

„Cyrankiewicz dostał order Gwiazdy Betlejemskiej. Za uporczywe trzymanie się żłobu”.

„Cyrankiewicz jedzie na olimpiadę.

– Jako przedstawiciel rządu?

– Nie. Uznano go za pływaka wszech czasów”.

Szybko pojawili się medycy. Postrzelonego Cyrankiewicza czym prędzej przewieziono do szpitala. Szczęśliwie dla niego kula nie zmiażdżyła kości, ale jedynie uszkodziła mięśnie.

Sprawował swój urząd od 1947 do 1970 roku, z przerwą pomiędzy rokiem 1952 a 1954, kiedy rządem kierował Bolesław Bierut. Wówczas Cyrankiewicz został wicepremierem. Żartowano, że jest najtańszym politykiem w PRL-u. Bo do urzędów nie trzeba zamawiać nowych portretów.

Dowcipkowano o powojennych władcach Polski:

„Drogi awansu: Żymierski – od gazowej maski do marszałkowskiej laski; Bierut – od konfidenta do prezydenta; Cyrankiewicz – od frajera do premiera”.

O ile skrócone wersje życiorysów Żymierskiego i Bieruta w zasadzie się zgadzały, o tyle część żartu o Cyrankiewiczu mijała się z prawdą. Nigdy nie był frajerem. Konformiści nie bywają frajerami.

Błyskawicznie znaleziono tego, który strzelał. Nawet nie uciekał. Ale o zdarzeniu ani słowem nie wspomniała prasa.

Jedni zapamiętali, że premier Cyrankiewicz był wysoki, drudzy, że niski, trzeci, że średni. Większość nie wątpi, że był łysy. Co też nie do końca jest prawdą.

W Cyrankiewiczu było coś, co wzbudzało sympatię wielu Polaków. A to już sporo. Kierował przecież rządem znienawidzonych komunistów.

***

Relacje szokują.

W czasie wojny Cyrankiewicz trafił do obozu koncentracyjnego w Auschwitz. Tam zrozumiał, że przeżyje w jeden sposób – wysługując się hitlerowcom i donosząc gestapo.

Z kilku wspomnień dowiemy się, że za drutami zachowywał się szczególnie podle, sadystycznie.

Okradał Żydów z kosztowności. Wśród żydowskich kobiet wynajdywał co ładniejsze i doprowadzał hitlerowcom jako prostytutki. Te, które się opierały, wysyłał do komór gazowych.

„Jego oficjalna tam pozycja to pełnienie roli rajfura sadystycznych niemieckich oficerów w obozie” – wspominał pewien funkcjonariusz wywiadu. A więzień Auschwitz opowiadał: „Jest prawdą, że pełniłem w Oświęcimiu funkcję kapo, ale Cyrankiewicz uprawiał to samo, lecz w nieco innej formie, bo bardziej zawoalowanej”.

Z tych relacji dowiemy się, że Cyrankiewicz codziennie wyszukiwał sędziów, księży, posłów, ministrów i zachęcał ich do ucieczki. Ale nie dlatego, że zamierzał im pomóc. Kiedy wieczorami zbierali się w umówionym miejscu, prowadził ich do komory gazowej. Ciała uśmierconych palił w krematorium jego kolega – późniejszy minister kultury.

Podobnie twierdziło kilku świadków. Wszyscy już po 1989 roku, bo w PRL-u Cyrankiewicz uchodził za dzielnego przywódcę obozowego ruchu oporu.

Niektórych te relacje wprawiły w zdumienie, ale inni zupełnie się nie zdziwili. Czego bowiem spodziewać się po komuniście? Przecież nie bohaterstwa.

Zwłaszcza że tuż po wojnie Cyrankiewicz nie pomógł wybitnemu przywódcy podziemia w Auschwitz. Kiedy skazywano rotmistrza Witolda Pileckiego, wysłał do sądu list, w którym odżegnywał się od związków z oskarżonym.

Pewna kobieta śledząca z ław publiczności proces zapamiętała, że Józef Cyrankiewicz wyraźnie stwierdził: Pileckiego należy osądzić z całą surowością prawa. Bez taryfy ulgowej.

Dłonie oskarżonego rotmistrza zacisnęły się z bezradności – taki obraz wyrył się w pamięci tej kobiety.

***

Wystrzelona kula trafiła Józefa Cyrankiewicza.

Strzał padł w jego rodzinnym Krakowie, na samym Rynku Głównym. Kiedy rozległ się huk i z rany w nodze popłynęła krew, natychmiast na ratunek rzuciło się kilku młodych, wysportowanych kolegów.

Szybko pojawili się medycy. Cyrankiewicza czym prędzej przewieziono do szpitala. Szczęśliwie dla niego, kula nie zmiażdżyła kości, ale jedynie uszkodziła mięśnie. Ale i tak musiał spędzić kilka tygodni w gipsie.

Sprawca nie uciekał. Z pochwyceniem go nie było więc żadnego problemu. W ogóle się nie ukrywał. Przecież wszyscy go doskonale znali. Rozumiał, że surowa kara jest nieuchronna.

Za postrzelenie Cyrankiewicza uniemożliwiono mu zdawanie matury.

O zdarzeniu ani słowem nie wspomniała prasa. Bo kogo by zainteresowała historia o zabawie pistoletem pod ławką na lekcji fizyki?

Rzecz działa się w młodości Cyrankiewicza, jeszcze przed II wojną światową. Cyrankiewicz uczęszczał wówczas do gimnazjum przy krakowskim Rynku Głównym i nie myślał nawet o tym, że kiedyś zostanie wiecznym premierem.

W historii nie wszystko dzieje się tak, jakby wyglądało na pierwszy rzut oka. Nawet jeśli przeczytamy o tym w książkach.



KSIĘGARNIE