Historie PIOTRA LIPIŃSKIEG​O

NIEPOWTARZALNY UROK LIKWIDACJI 

Świat staje na głowie. W PRL to Polacy jeździli za granicę na handel. Nagle przyjeżdżają do nas Rosjanie i Ukraińcy. Gotowi na wszystko, byle zarobić na życie.

POCZEKALNIA BIZNESMENÓW 

Rosjanie w Głogowie mieszkają na drewnianych ławach kolejowej poczekalni. Polskie noce są dla nich twarde.

Władimir siedzi z ręką na walizce, żeby ktoś jej nie ukradł, gdyby przysnął. On i jego dwaj koledzy śpią na zmianę, ale żonom pozwalają śnić przez całą noc. Mężczyźni poczuli się dżentelmenami.

W poczekalni mieszkają trzeci dzień. Nocne zmiany są nieodzowne ze względu na kiełbasę w plecakach kupioną za łapówkę, wiertarkę i szare, dziecięce ubranka. Rosjanie wierzą, że na tych towarach zrobią dobry biznes. Gdyby zasnęli, ktoś nieuczciwy mógłby im odebrać nadzieję.

Mężczyźni śpią bez butów, ale w czapkach. Obuwie zdejmują, gdyż tak każe policja. A spania w czapkach nikt nie zabrania.

Cały dzień handlują, a wieczorem kupują dolary, które będą najmilszą pamiątką wywiezioną z Polski. Przewóz dolarów przez granicę jest zakazany, ale w Związku Radzieckim przyzwyczaili się, że niczego nie wolno, a żyć trzeba.

Zaproszenia do Polski kupili w Rosji od handlarza, bo z powodu kapitalizmu przyjaźń między narodami zaczęła kosztować.

W Polsce poczuli, że Związek Radziecki już nigdy nie będzie mocarstwem, gdyż w jednym sklepie mięsnym w Głogowie zobaczyli więcej kiełbasy niż w całej Rosji. Tego dnia w głębi dobrotliwej, czterdziestoletniej duszy Rosjanina Władimira przestała tlić się resztka wiary w komunizm.

Dwa małżeństwa, które przyjechały do Polski pierwszy raz, okrywają się do snu sowieckimi jesionkami. Trzecie małżeństwo, które już wyjeżdżało na zagraniczny handel, mości sobie miejsce do spania tureckimi kurtkami dżinsowymi podbitymi sztucznym kożuchem. Nie ma już więc równości społecznej wśród Rosjan.

Rosjanie śpią pod oknem, a trzy rzędy ławek w bok zatrzymali się dwaj mężczyźni i kobieta z Ukrainy. Obie grupy nie utrzymują kontaktów towarzyskich, ponieważ uważają się za konkurencję. Handlowa rywalizacja na głogowskim bazarze zupełnie wyparła internacjonalizm.

Rosjanie przyjechali do Polski, żeby przez kilka miesięcy nie martwić się, czy pensja starczy na życie.

Polskiego dobrobytu skosztowali tylko w postaci kolorowych napojów, resztę jedzenia, dla oszczędności, przywieźli ze sobą. Władimir ma nadzieję, że wszystko się zmieni i jego syn kiedyś otworzy własny sklep z kolorowymi napojami.

Kraj jest rozległy, marzenia rozciągają się w czasie, Władimir więc sądzi, że syn, być może, zacznie myśleć o własnym sklepie za jakieś dwadzieścia lat. Pod warunkiem, że w kraju nie będzie akurat żadnej wojny.

Zanim dzieci zrealizują marzenia ojców, Rosjanie muszą najpierw zrobić mały biznes, który kosztuje ich tydzień podróży, kiedy tłoczą się na granicy, jeżdżą najtańszymi wagonami, śpią w poczekalni. Codziennie wszystko przeliczają, Władimirowi na przykład wyszło, że na polską, dworcową toaletę w Rosji pracuje czterdzieści minut.

Piotr Lipiński, grudzień 1991



KSIĘGARNIE